Historie innych kobiet

"Sama nie wiem od czego zacząć. Moja historia jest pewnie podobna do tysiąca innych... Nigdy nie czułam potrzeby zostania matką. Jednak los spłatał mi figla. Od chwili kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży mój świat legł w gruzach. Dosłownie ścięło mnie z nóg. Ale nie ze szczęścia... Mimo że miałam kochającego chłopaka, który chciał mieć ze mną dzieci. Teraz zresztą jest moim mężem.
Ciąża była dla mnie okropnym stanem, do tej pory nie rozumiem czym kobiety się zachwycają. Pierwszy trymestr najgorszy - wymioty, spadek masy ciała, a do tego musiałam pogodzić się z myślą, że będę matką. Nic innego nie wchodziło w grę, bo nie mogłabym dalej żyć z myślą, że kogoś zabiłam, więc zacisnęłam zęby i postanowiłam jakoś to wytrzymać. A może pokocham to dziecko? Tak sobie tłumaczyłam… Kolejne pół roku bardzo mi się dłużyło, na szczęście towarzystwa dotrzymywała mi dobra koleżanka, która zaszła w ciążę miesiąc po mnie. Tyle tylko, że ona raczej się cieszyła...
Poród - coś okropnego! I nie mam tu na myśli bólu fizycznego, bo uważam że poradziłam sobie świetnie i to bez szkoły rodzenia, na którą nie chciałam chodzić. W ogóle nic nie chciałam: kupować ubranek, wybierać imienia itd. Nie wiłam "gniazdka". Bardziej zabolało mnie potraktowanie przez personel szpitala na trakcie porodowym. Jak tylko panie przeczytały w planie porodu, że nie chcę by dziecko na mnie kładziono po porodzie, uśmiech zamienił się w pogardę i nienawiść. Pewnie by mnie stamtąd wyrzuciły gdyby tylko mogły. Do ostatniej chwili byłam sama, myślałam że dziecko po prostu wypadnie na podłogę. Nawet o nic nie spytały. Ocenić bez rozmowy to się nazywa profesjonalizm! Żałuję, że po wypisie nie poszłam im powiedzieć kilku dobitnych słów, zwłaszcza jednej starszej pani położnej, bo pewnie nadal traktuje tak dziewczyny z podobnymi problemami. Nie zdaje sobie sprawy ile kosztuje ciąża, której się nie planowało i nie miało zamiaru mieć dzieci. Może uważa, że odważniej jest usunąć niż dać sobie szansę i czas na pokochanie tego dziecka?
Pobyt w szpitalu - 3 dni, dla mnie cała wieczność. Nie miałam siły udawać, że cieszę się z córki, zdrowej i grzecznej córki. Nie chciałam zrobić jej krzywdy, ale nie potrafiłam jej przytulić. Jeszcze. Nie miałam ochoty rozmawiać z innymi matkami, słuchać darcia niemowlaków. Koszmar. Całe szczęście moja córka była taka grzeczna, spokojna, kochana. Jakby wiedziała i czuła, że ma taka być, żebym ja przetrwała. A w szpitalu nawet nie miała jeszcze imienia... Teraz widzę dopiero jakie to smutne. Po wypiciu butelki po prostu zasypiała. I tak cały pierwszy miesiąc.
Po wypisie miałam więc czas na odpoczynek, przemyślenie kilku rzeczy; mąż również wstawał w nocy, żeby dać małej jeść. Otrzymała imię Julka, które po prostu mi się przyśniło. W ciągu dwóch pierwszych miesięcy moje uczucia zaczęły się zmieniać. Widziałam jak mała mimo mojego okropnego zachowania ciągle chce być tylko ze mną... jak wierny pies! To również wydaje mi się teraz tragiczne i smutne... Ona mnie tak kochała i tęskniła, chciała przytulenia, pogłaskania, a ja nadal nie miałam ochoty jej tego dać. W końcu tama pękła, złość i gniew na niczemu winne dziecko zamieniły się w miłość. Po prostu. Trwało to kilka porządnych tygodni i kosztowało morze łez, ale to dzięki niej udało mi się. Teraz wiem, że córka jest moim największym szczęściem, bez wahania oddałabym za nią życie! Kocham ją całym sercem i nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo można kogoś kochać. Bóg wiedział co robi, mimo że ja miałam całkiem odmienne zdanie przez rok. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez niej. Jak mogłam być w ogóle szczęśliwa bez niej?
Żałuję, że nie skorzystałam wcześniej z pomocy psychologa, do której namawiał mnie mąż. Chyba inaczej nie potrafił mi pomóc. Ale ja przez ten wstyd nie mogłam się przemóc. Teraz wiem, że gdybym zrobiła to tuż po wyjściu ze szpitala, może szybciej zrozumiałabym w jakim jestem stanie i może szybciej bym się z niego wydostała. W szpitalu trafiłam na wspaniałą panią psycholog, która okazała mi zrozumienie i zaproponowała pomoc. Czekałam 4 lata, żeby do tego dojrzeć, niedawno kilka razy spotkałam się z nią, co prawda w innej sprawie, ale czuję, że już wtedy by mi pomogła. Cóż, człowiek uczy się na błędach. Trzeba szukać pomocy, im wcześniej tym lepiej. Życzę wszystkim mamom, które są w podobnej sytuacji odwagi do skorzystania z pomocy i cierpliwości do samej siebie. Małe dziecko potrafi wiele zdziałać po prostu swoją istotą."
Emilia, mama 4-letniej Julki
ASYMETRIA UCZUĆ, ZDARZEŃ, MARZEŃ
3 lata wstecz
Eliza, 38 lat, wysoka, atrakcyjna szatynka. Praca na etat plus prowadzenie własnej działalności.
Indywidualistka, nie przejmująca się konwenansami. Związki tak, lecz niesformalizowane.
Splot różnych wydarzeń powoduje, że Eliza wiąże swoje życie z dawnym przyjacielem. Wszystko układa się ok.
Pomysł – budowa domu. Świetnie. Koordynacja i projekt całej przestrzeni robi ona. Swobodnie w takiej roli odnajduje się.
Po dwóch latach od ślubu Eliza zachodzi w ciążę, którą traci. Rok później przypadkiem okazuje się, że ponownie jest w ciąży. Lawina uczuć. Z jednej strony niesamowita radość, a z drugiej paniczny strach przed kolejnym poronieniem. Ambiwalentne odczucia czy dziecko będzie zdrowe, biorąc pod uwagę wiek matki etc. Wszystko jednak przebiega prawidłowo, a cała masa badań, w tym genetycznych potwierdza, że jest bardzo dobrze.
W końcu nadchodzi ten dzień. Cesarka przebiega bez problemu i na świat przychodzi Daniel.
Z jednej strony bezgraniczne szczęście, a z drugiej niezrozumienie swoich emocji. Do tego presja otoczenia „jesteś matką, masz instynkt, matki to przecież czują, wiedzą itd.”
A JA – czyli ELIZA nie czuję żadnego instynktu, nie posiadam cudownej mocy radzenia sobie z tą małą kruszyną bezproblemowo. Brak pokarmu, brak snu to tylko wstęp. Dziecko wciąż wymaga uwagi, a ja nie zawsze potrafię odczytać czego potrzebuje w danej chwili. Mit różowego, pachnącego uśmiechniętego bobasa niczym z reklamy legł w gruzach. A zamiast tego były nieuzasadnione histerie Daniela i płacze po nocach z powodu kolek. Człowiek robił wszystko, żeby tylko mu ulżyć. Przy czym nie zawsze potrafiłam mu pomóc. Pojawiła się bezradność i pytania czy jestem dość dobrą matką. Od męża słyszałam, że teściowa miała kilkoro dzieci, a ja księżniczka z jednym mam problem. Frustrująco działa również fakt, jak zmieniło się moje ciało po ciąży. Jest cholernie daleko od ok. Nie postrzegam się jako atrakcyjna dla nikogo, włącznie z sobą samą. Finał...czuję się kompletnie samotna i bezradna. Zmęczona i zirytowana. Dodatkowo boję się, że zrobię coś źle, będę za mało uważna jeśli chodzi o mojego syna, za mało ostrożna. Lęki nasilają się wręcz do jakiegoś absurdu. Wielokrotnie potrafię sprawdzać czy nie za blisko odruchowo siadłam, czy właściwie podtrzymałam główkę itd. Analizuję i zadręczam się czy maluchowi przez moje permanentne zmęczenie i nieuwagę nic niechcący nie zrobiłam.
Jeszcze wtedy nie wiem, że to pierwsze symptomy depresyjno-nerwicowe. Z miesiąca na miesiąc mój stan pogarsza się, a najbliższe otoczenie kompletnie tego nie rozumie. Jestem odbierana jako przewrażliwiona histeryczka wymyślająca bzdury. Z pewnej siebie kobiety zmieniam się w osobę kompletnie nie wierzącą w siebie, wycofaną. Przez pryzmat wyimaginowanych niepowodzeń w związku z dzieckiem, kompletnie tracę poczucie własnej wartości.
Nie pomaga w tym wszystkim brak wsparcia ze strony męża. Ciągłe strofowanie, ocenianie, sugerowanie że jestem złą matką. Boli mnie, że mój partner życiowy traktuje mnie wyłącznie w kategoriach „matki”. Zupełnie jakbym przestała istnieć jako kobieta. Jakbym nie miała prawa pomyśleć o zrobieniu czegoś wyłącznie dla siebie. Czuję się winna, zmęczona i ogarnia mnie inercja... mam dosyć. Moim marzeniem jest uciec od tego wszystkiego jak najdalej. Efektem są myśli samobójcze.
Chcąc nie chcąc decyduję się na pomoc specjalisty. Terapia psychologiczna pomaga, jednak bez leków nie daje w pełni zadowalających rezultatów, więc pozostają pigułki. Uciekałam od tego jak mogłam. Nigdy nie chciałam być matką na psychotropach. „Szurniętą”. Według funkcjonujących stereotypów zażywająca psychotropy czyli wariatka.
Z perspektywy roku, odkąd podjęłam leczenie farmakologiczne, uważam, że w moim przypadku była to najlepsza i słuszna decyzja. Biorąc pod uwagę, że nie byłam sobie w stanie poradzić bez specjalistycznej pomocy. Stanów lękowych praktycznie pozbyłam się, powoli wraca „dawna Elizka”.
Wiem, że mam cudowne dziecko. Może nie jestem matką idealną, niczym z poradników. Ale staram się z całego serca i widzę jak mój maluch jest szczęśliwy. Są oczywiście niejednokrotnie chwile, że wkurza mnie swoim zachowaniem jak to dziecko czasem, ale nie wyobrażam sobie życia bez mojego małego szkraba.
A ja sama…? Zaczęłam częściej się uśmiechać, doceniać życie. Na nowo mieć marzenia i cele. Moje relacje z mężem również poprawiły się...mimo że mieliśmy wiele trudnych rozmów. Oboje staraliśmy się zrozumieć siebie i swoje reakcje. Niejako uczymy się siebie od nowa.
Bycie matką nie definiuje mnie wyłącznie jako człowieka/kobiety. Nie oznacza też bezwarunkowej rezygnacji z siebie samej. Grunt to złapać balans. Mam nadzieję, że częściowo mi się to udało. Zaakceptowałam siebie, nową sytuacje i oswoiłam „swoje demony”.
Daniel ma 2 lata i 2 miesiące. Jest pogodnym i rezolutnym małym brzdącem. Co prawda rozpieściłam cholernie łobuziaka, ale kocham go nad życie.
Ps. właśnie słyszę z pokoju obok: „Mamusiu tylko proszę przyjdź zaraz, obiecałaś. Zobacz, jestem akrobata”.
Eliza, mama 2-letniego Daniela
Pojawienie się naszego synka było dla mnie najtrudniejszym doświadczeniem, z jakim przyszło mi się mierzyć w dotychczasowym życiu. Pobyt w szpitalu, nagłe zniknięcie ciążowego brzucha i brak dziecka u boku po opuszczenia szpitala, spowodowały początki depresji (Jaś urodził się w 30 tygodniu ciąży i jako wcześniak był hospitalizowany w OITN). Stan w jakim się znalazłam to głębokie poczucie straty, beznadziei oraz ogromnego strachu o życie mojego dziecka. Bardzo trudnym zadaniem było wówczas mierzenie się z codziennością, rutyną; wszystko kręciło się wokół informacji o stanie zdrowia dziecka. Dziecka, którego nie można było przytulić, wziąć na ręce, które było kimś najważniejszym na świecie, a jednocześnie kimś tak bardzo obcym.
Uczucia, które mi wówczas towarzyszyły dalekie były od euforii po urodzeniu dziecka. Poczucie winy oraz niesprawiedliwości, ciągłe napięcie, poczucie, że więcej się nie udźwignie. To wszystko skutkowało litrami wylanych łez, ucięciem kontaktu z rodziną, przyjaciółmi.
Po paru miesiącach, kiedy z moim synkiem było już stabilnie, kiedy był zdrowy, a ja mogłam cieszyć się „normalnym” macierzyństwem, wracały do mnie „demony”. Coś co przeszkadzało mi być mamą, przytłaczało, kreowało wyłącznie czarne scenariusze i dawało poczucie, że nie dam rady. Czułam okropne przygnębienie, a wszystkie problemy wydawały się dużo trudniejsze do rozwiązania. Żyłam w ciągłej obawie o to co się wydarzy, a lista zmartwień wydawała się nie mieć końca. Towarzyszyła mi niepewność we wszystkim co robię. Powracające jak bumerang poczucie winy za to, że mój synek był w takim stanie, powodowały że byłam jak robot. Bycie mamą ograniczało się do wykonywania zaprogramowanych czynności pielęgnacyjnych. Czułam się bardzo samotna, mimo że nie byłam sama i mogłam liczyć na ogromne wsparcie najbliższych. W pewnym momencie poczułam, że nie dam rady. Na szczęście udało mi się w porę znaleźć pomóc.
Dzisiaj, wydarzenia z tamtego czasu i emocje jakie mi wtedy towarzyszyły są już tylko mglistym wspomnieniem.
Mama Jasia
Kuba urodził się poprzez cesarskie cięcie pod koniec 35 tygodnia ciąży. Powodem był nieprawidłowy zapis KTG. Nigdy nie zapomnę słów lekarza, który powiedział, że nie będzie mógł spać spokojnie, jeśli nie wykona cięcia tego dnia. Nigdy też nie zapomnę uczucia wyciągania synka z mojego brzucha. Nie taki był plan. Nawet przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że nie urodzę naturalnie, nie mówiąc o tym, że w dodatku przed czasem. Nie brałam takiej opcji pod uwagę i nie byłam na nią w żaden sposób przygotowana. Pamiętam, że na początku lekarze dali Kubie szansę i trafił ze mną na oddział noworodków. Pamiętam również, że Pani obok trzymała w rękach swojego synka, który urodził się tuż przed moim. Kuby nie było. Dopiero po kilku godzinach przyszła Pani Doktor, która dała mi Kubę chwilę potrzymać, dosłownie 2 minuty i zaraz potem zabrali go na OIOM, aby wspomóc w oddychaniu, z którym jednak nie do końca sobie radził. Następnie ja zostałam przeniesiona do mam, których dzieci również były na OIOM-ie, w ramach wsparcia. Pamiętam, że nie mogłam się ruszyć, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, gdzie jest moje dziecko i gdzie sama jestem. Całe życie byłam aktywna fizycznie, a tu nagle brak kontroli nad własnym ciałem. Nie mogłam ruszyć nogami, przekręcić się z boku na bok, o wstaniu nie było mowy. Pamiętam, że telefon leżał na szafce obok i nie mogłam po niego sięgnąć, a chciałam dać znać mężowi, że jestem w innej sali. Nie mogłam złapać oddechu. Jestem przekonana, że miałam wówczas atak paniki, było mi duszno...
Pamiętam też ciągłą presję ze strony położnych, żeby odciągać mleko dla synka co trzy godziny, przez całą dobę. Co trzy godziny, przez całą dobę ogromne poczucie winy, bo nic nie leci… Dwie kropelki i koniec. Nie dość, że nie donosiłam syna do końca, to jeszcze nie mogłam go nakarmić. Zawiodłam. Synek był karmiony wyłącznie mlekiem modyfikowanym od drugiego miesiąca życia.
Kuba ma już rok, wszystko z nim dobrze.
Nigdy nie zapomnę tego, co czułam i co przeżyłam. Mam tylko nadzieję, że kiedyś przestanę reagować na to tak emocjonalnie, płaczem.
Mama Kuby
„Patrzysz na bobaska i czujesz, jak wypełnia Cię po czubek głowy smutek i lęk. Wlewa się w Ciebie tak intensywnie, że łzy same napływają do oczu. Nie wiesz, czy się nim dobrze zajmujesz. Bo niby skąd? Płacze. Dlaczego on, do diabła, płacze? Ojciec dziecka jeszcze się nie ocknął z poporodowego szoku, bo nie dostrzega żadnych zmian w Waszym życiu. Wolałabyś zostać sama. Ale jak sama? No jak? Przecież czujesz się w tym wszystkim potwornie samotna i wcale Ci to nie odpowiada. Irytacja. Złość. Jak to, co robiłam cały dzień? Gówno robiłam! Leżałam cycami do góry i pachniałam! Przytłaczające. Jakbyś miała dolce na koncie już dawno byłabyś w Meksyku. Tfu. Nie myśl tak nawet. Zła matka, zła. Bezużyteczna. Chata przypomina pobojowisko. Wszystko Twoja wina. Nie ogarniasz. Jak to możliwe, że inne kobiety ogarniają? Zmęczona jesteś? Wielka mi rzecz, to się wyśpij! Dziecko przecież śpi, to dlaczego Ty nie śpisz? Padasz na pysk, wszystko wypada Ci z rąk, podpalasz niechcący kuchnię. Zapominasz pin do karty. I tak Ci nie jest potrzebny – przez najbliższe pół roku nie wyjdziesz z domu. Koniec życia. Jesteś głodna. Co byś zjadła? Nie wiesz. Nie umiesz podjąć nawet tak prostej decyzji. Na szczęście nie musisz się zastanawiać w co się ubrać – dresy masz dwa, zazwyczaj jeden leży w praniu. I to wszechogarniające poczucie winy i bezsilności. Dlaczego ja Cię sprowadziłam na ten straszny świat, bobasku?”
Kolekcjonerka Mil – fragment za zgodą autorki.